niedziela, 28 sierpnia 2016

Pierwszy ogólnopolski i tonący pływak

12 sierpnia wyjechaliśmy na ogólnopolski zlot fiata 126p. Przedstawię moją relację i wrażenia z tego spotkania :)
Przed wyjazdem miałam zamiar doprowadzić do ładu skrzynię biegów w maluchu. Niestety zabrakło na to czasu. W czwartek przed zlotem pojechaliśmy do mechanika zrobić kontrolę czy warto żebyśmy wyjeżdżali w taką podróż. Trochę się bałam, że możemy mieć awarię na trasie i chciałam to wykluczyć. Mechanik stwierdził, że maluch nie jest w złym stanie i raczej powinniśmy bez większych problemów przejechać tam i  z powrotem. Wyregulował nam zapłon i trochę obejrzał malca.
W piątek po południu, po wyczyszczeniu dokładnie auta, wyjechaliśmy. Chcieliśmy o 20 być w Warszawie, żeby zdążyć się zarejestrować. Wyjątkowo z racji pośpiechu wybraliśmy drogę autostradą. Nie kosztuje to mało, ale obiecaliśmy sobie, że w drodze powrotnej wybierzemy trasę bez opłat. Bez żadnego problemu dojechaliśmy na miejsce zlotu. Spóźniliśmy się jakieś pół godziny ale na szczęście w drodze wyjątku pozwolono nam zarejestrować się i odebrać pakiet. Zestaw całkiem fajny, była koszulka, kubek, program zlotu, mapa centrum i jakieś małe przewodniki po Warszawie. Żałuję, że obejmował tylko jedną koszulkę, więc za 25zł dokupiliśmy drugą. Miejscem zlotu był camping Majawa - o dziwo usytuowany całkiem blisko centrum. Okazało się, że jeżeli nie śpimy tam, nie można wjeżdżać samochodem - było to płatne. My nocleg mieliśmy u mojego taty w Wołominie, czyli jakieś 20 km od Warszawy. Zdecydowaliśmy się spać u niego, ponieważ korzystanie s campingu całkowicie się nie opłacało a ja dodatkowo chciałam wykorzystać trochę czasu by spędzić go z tatą. Camping za jedną dobę kosztowałby dla nas obojga 100zł. To strasznie dużo i myślę, że to duży minus tego zlotu. Podobno dlatego była mniejsza ekipa niż na zeszłorocznym - w Krakowie. Oczywiście to 100zł dotyczyło noclegu w namiocie, w tym 25zł byśmy płacili za możliwość zaparkowania auta na terenie campingu. Wydaję mi się, że bardziej opłacało się spać w domkach.




Gdy przyjechaliśmy na zlot mieliśmy możliwość uczestniczenia w rajdzie nocnym po Warszawie. Nie skorzystaliśmy z tego, ponieważ nie chcieliśmy za późno dojeżdżać do Wołomina i trochę obawialiśmy się że nie starczy zestawów startowych. Wydaje mi się, że z tym jednak nie było problemu i każdy kto chciał jechać wziął udział w rajdzie. My natomiast pojechaliśmy się wyspać z zamiarem wzięcia udziału w sobotnim rajdzie po centrum Warszawy. Rano przyjechaliśmy ponownie na miejsce zlotu. Dostaliśmy itiner według, którego mieliśmy się poruszać. Jest to taki schematyczny opis trasy. Są narysowane najczęściej skrzyżowania i różne znaki według których trzeba jechać. Na każdym rajdzie, w którym uczestniczyłam korzystałam z itinera. Ja byłam tym razem kierowcą, ponieważ obawiałam się, że będę kiepskim pilotem. Okazało się, że trasa przebiegała po ścisłym centrum Warszawy. Podobało mi się to, ponieważ z okien malucha mogliśmy zobaczyć różne charakterystyczne miejsca. Artur nie bardzo był zachwycony bo i tak bardziej musiał się skupiać na itinerze, żebyśmy się nie pogubili. Trasa nie była łatwa. Kilka razy się pogubiliśmy. Ostatecznie w jednym momencie nie mogliśmy już rozszyfrować, jak dalej jechać. Pojechaliśmy za innym maluchem i okazało się, że skróciliśmy sobie sporo trasę. Nastąpił kryzys i pogubiliśmy się całkowicie. Niby miała być to zabawa, a my nakrzyczeliśmy nawet na siebie :(. Maluch za to zaczął się dziwnie zachowywać, silnik pracował bardzo nierówno. Baliśmy się, że będziemy mieli jakąś poważną awarię. Zdecydowaliśmy się, że rezygnujemy z rajdu i jedziemy na miejsce docelowe - czyli plac defilad pod Pałacem Kultury. Niestety jednak dojazd tam nie jest łatwy. Gdy zobaczyliśmy grupę maluchów pojechałam za nimi. Ale w którymś momencie na skrzyżowaniu spanikowałam i pojechałam w złą stronę. Po tym już sami na własną rękę staraliśmy się dotrzeć pod Pałac Kultury, wybaczyliśmy sobie nasze nerwowe zachowanie i pojechaliśmy. Tylko z jednej strony wpuszczali auta i udało nam się wjechać na parking. W oczekiwaniu na wjazd spotkałam czytelnika mojego bloga, którego pozdrawiam :). Po zaparkowaniu poszliśmy coś zjeść i chcieliśmy zwiedzić Muzeum Techniki. Okazało się niestety, że czynne jest tylko do 18. Zdecydowaliśmy się wjechać na punkt widokowy w Pałacu Kultury, żeby zobaczyć panoramę miasta i maluchy z góry. Cieszę się, że zdecydowaliśmy się na to, ponieważ był to widok warty zobaczenia. Podobało mi się i polecam każdemu kto będzie w Warszawie. Trochę to kosztuje, ale warto. Poniżej zamieszczam widok "z lotu ptaka" i kilka zdjęć maluchów, które przykuły moją uwagę.






W trakcie zlotu spod Pałacu kultury były organizowane wycieczki po Warszawie. Myślę, że to bardzo dobra inicjatywa i cieszę się, że organizatorzy o tym pomyśleli. My nie wzięliśmy udziału bo zdecydowaliśmy się zobaczyć Warszawę z góry; ale dobrze, że była taka możliwość. Pod Pałacem Kultury były też konkursy. Wzięłam w jednym udział i dostałam pytanie jak nazywała się wersja malucha, która była eksportowana do Australii(Nikki). Nie wiedziałam tego, ale podpowiedział mi ktoś z "tłumu"(tak naprawdę była tam tylko grupka ludzi). Dostałam zlotowy kubek, co bardzo mnie ucieszyło, ponieważ lubię takie gadżety i teraz każdy ma swój. Po konkursach pojechaliśmy na camping. Miała być tam impreza więc postanowiliśmy, że zobaczymy i pobędziemy trochę. Ja stwierdziłam, że się poświęcę i byłam kierowcą. Artur mógł sobie coś wypić. Na campingu była scena, z której puszczana była muzyka. Impreza nie rozkręcała się za bardzo, a ludzie bardziej imprezowali przy swoich domkach. Stwierdziliśmy, że nie ma sensu tam dłużej być i wróciliśmy do siebie. Pewnie jakbyśmy spali za campingu, lepiej byśmy się zintegrowali z innymi. Ale trudno...może kolejnym razem.
W niedzielę głównym punktem programu zlotu były atrakcje na Bemowie. Można było wziąć udział w próbach sprawnościowych na płycie poślizgowej i był taki mini festyn. Ja nie wzięłam udziału w próbach, ponieważ maluch nie jest w zadowalającym stanie technicznym. Ale bardzo przyjemnie oglądało się popisy innych uczestników. Były też atrakcje dla dzieci, różne stoiska. My skorzystaliśmy z symulatora dachowania. Było takie specjalne auto które obracało się wyglądając jakby smażyło się na ruszcie ;). Niesamowite uczucie dachowania, tak właściwie to wisieliśmy na pasach, daje to  do myślenia. Spędziliśmy trochę czasu na Bemowie i postanowiliśmy pojechać do mojego taty, bo w ten dzień robił dla nas grilla. Nie uczestniczyliśmy w oficjalnym zakończeniu zlotu i właściwie skończył się on dla nas w niedzielę po południu. Ale bardzo miło będę wspominała to wydarzenie. Było sporo osób, dobrze zaplanowany czas. Nie nudziliśmy się. Może trochę wieczorna impreza była drętwa, ale kolejnym razem pojedziemy już z zamiarem nocowania na miejscu zlotowym. Duży plus dla organizatorów, choć jak zawsze - niedociągnięcia jakieś były
W poniedziałek wykorzystaliśmy możliwość i obejrzeliśmy w Warszawie obchody Święta Wojska Polskiego. Złapał nas deszcz, więc było trochę nieprzyjemnie, poza tym z powodu tłumu nie zobaczyliśmy za wiele. Może lepiej by oglądało się po prostu na kanapie w telewizji? Jedyną fajną rzeczą było to, że zobaczyliśmy cały pułk ułanów i przechodziliśmy obok nich jak szykowali się do obchodów.
We wtorek skorzystaliśmy z okazji, że jesteśmy blisko Warszawy i pojechaliśmy zobaczyć Muzeum Techniki. Jest tam wystawa "Kowalski na wakacjach". Bardzo mi się tam podobało, mają wiele eksponatów. Jest też wystawa o polonezie i Artur chyba był nią najbardziej zauroczony. Może kolejnym naszym autem będzie właśnie polonez? Kto wie...
Kowalscy na wakacjach w Bułgarii(tylko coś maluch w złym kolorze ;))



 W środę wracaliśmy do domu, do Poznania. Dopiero w ten dzień, ponieważ miałam spotkanie w ambasadzie amerykańskiej. Udało mi się dostać wizę do Stanów Zjednoczonych i wyjadę tam na rok w ramach programu au pair. Jest to opieka nad dziećmi. Piszę o tym, ponieważ na ten czas maluch zostanie albo u mojego taty w Warszawie albo u Artura w pobliżu Poznania. Decyzja jeszcze nie podjęta ale na pewno o tym jeszcze napiszę i dam znać.
Okazało się, że powrót do domu już nie był taki przyjemny. Na autostradzie do Łodzi mieliśmy awarię. Maluch nie reagował na pedał gazu. Nie mogliśmy go w ogóle odpalić nawet po dłuższej przerwie jak silnik był chłodny. Staliśmy na pasie awaryjnym i kombinowaliśmy jak dostarczyć malucha do najbliższego zjazdu. Panowie z obsługi autostrady dali nam kilka numerów do pomocy drogowej. Okazało się, że chcą ogromną sumę, by podwieźć nas do Sochaczewa. Około 300-400zł. To dla mnie było bardzo dużo. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na pomoc jednej firmy. Źle się dogadaliśmy, bo przez telefon zrozumiałam, że do najbliższego zjazdu musimy dać chociaż 50zł kierowcy. Pan miał na myśli 250zł. Musiałam wypłacić pieniądze na stacji benzynowej i dać kierowcy. Chociaż tak naprawdę holował nas do najbliższego zjazdu, co jest zakazane na autostradzie. Miał jeden samochód na lawecie i nas przywiązał jakąś liną. Strasznie dużo pieniędzy na to poszło, totalnie nieadekwatnie. Jechaliśmy może 5 minut. Kierowca jedynie ryzykował, bo mógłby dostać mandat jeżeli jechałaby policja. Na zjeździe z autostrady próbowaliśmy z pomocą innych kierowców odpalić samochód na pych (tak to się pisze?), ale po kilku minutach i tak gasł. Nie było dla nas nadziei więc stanęłam przy wyjeździe z autostrady rozpaczliwie machając. Po jakiś 10 minutach zatrzymał się jeden pan, który jechał samochodem dostawczym. Stwierdził, że zatrzymał się, bo ma takiego samego malucha. Dobrze, że są jeszcze na tej ziemi tacy dobrzy ludzie. Podholował nas do Sochaczewa do warsztatu samochodowego.Wielkie dzięki dla tego pana, który pomógł nam nawet w godzinach swojej pracy. Mechanik z sochaczewskiego warsztatu stwierdził, że złamał się pływak. Zespawał go i zamontował ponownie do malucha. Bardzo nam pomógł i zażyczył sobie tylko 50zł. Ta cała sytuacja pochłonęła około 4 do 5 godzin. Straciliśmy dużo czasu i dojechaliśmy do Poznania bardzo późnym wieczorem. Nauczyło mnie to by już nie jeździć autostradami maluchem bo w razie awarii jest lipa. Poza tym poznałam na własnej skórze, że istnieją jeszcze ludzie co potrafią coś zrobić bezinteresownie jak i tacy co wykorzystują twoją tragiczną sytuację by jeszcze porządnie na tym zarobić.

Od czasu zlotu nie jeździłam maluchem. Jedyny jego wypad to do mechanika. Naprawiamy silnik i skrzynię biegów. Za solidną naprawę zapłacę około 1500zł :O. Dużo ale mam nadzieje, że będzie to inwestycja w przyszłość. Teraz tylko czekam aż maluch będzie gotowy i może we wrześniu wybierzemy się gdzieś. Bo dużo dróg jeszcze czeka na naszego malucha...

wtorek, 26 lipca 2016

Lato z maluchem

Dawno nie było żadnego postu. Z powodu moich studiów i pracy nie miałam za wiele wolnego czasu. Ale teraz mam już wakacje, praca magisterska obroniona i mogę w końcu zagospodarować trochę czasu dla siebie.
Pewnie zastanawiacie się co w ogóle dzieje się z moim autkiem. Można to opisać słowami : jakoś się trzyma. Maluch od ostatniego posta miał zamontowany ogranicznik. Na razie nie podejmowaliśmy żadnych napraw blacharsko lakierniczych. Ale..., ponieważ to urocze autko ma w zwyczaju się psuć, to tak też zrobiło. Niestety skrzynia biegów wymaga naprawy. Nie wiem co jest dokładnie zepsute ale powinna przejść generalny remont. Mechanik, u którego do tej pory maluch czasami przebywał, nie chce się tego podjąć. Szukam więc odpowiedniego warsztatu, który uzdrowi Lucjana. Nie jest to chyba taka łatwa naprawa, więc wolę aby zajął się tym specjalista.
Muszę się jednak pochwalić, że udało mi się razem z Arturem naprawić pewną małą usterkę :). W większości to jest jego zasługa, ale trochę się do tego przyłożyłam. Dzięki pomocy osób z grupy 126polska udało się sprawnie naprawić ogrzewanie - dali mi wiele wskazówek na grupie na facebooku. Okazało się, że urwała się linka, która zamyka dopływ ciepłego powietrza. Cały czas ten obieg był otwarty, dlatego w aucie wciąż był podmuch ciepłego powietrza. Można powiedzieć, że jechaliśmy w weekend majowy do Trójmiasta z włączonym ogrzewaniem :P
Lato to taki przyjemny czas, gdy odbywa się dużo zlotów i spotów z klasycznymi autami. W czerwcu pojechaliśmy na Poznańskie Klasyki Nocą. Bardzo lubię te cotygodniowe spotkania. Przyjeżdżają naprawdę ciekawe auta i jest miła atmosfera. Zawsze znajdzie się jakieś autko, które wyjątkowo mi wpadnie w oko i wyobrażam sobie, że będzie to mój kolejny klasyk. Bardzo podobają mi się polskie Syrenki. I właśnie między innymi to zauroczenie skusiło nas 19 czerwca do Oławy. Co roku odbywa się tam Międzynarodowy Zlot Pojazdów Zabytkowych. W tym roku organizatorzy wpadli na pomysł, by zorganizować loterię, w której główną wygraną była Syrenka. Cały dochód poszedł na cele charytatywne. Jedną z wygranych był też wyremontowany maluch, motocykl i także rower. Bardzo fajna akcja. Ekipa z Old School Squad wyremontowała Syrenkę z dbałością o każdy szczegół. Kapelusze z głów. Największy szacunek należy im się też za to, że zrobili to całkowicie charytatywnie.
Niestety jednak nasze losy nie były tymi szczęśliwymi. Nie wygraliśmy, ale uczestniczyliśmy w bardzo fajnym zlocie całkiem za darmo. Przyjechało mnóstwo ciekawych aut. Można powiedzieć, że pogoda dopisała, bo tylko chwilkę padało, a poza tym było bardzo ciepło. Oława zrobiła na mnie pozytywne wrażenie, że co roku organizuje taką imprezę. Całość wiązało się też z Dniami Koguta, czyli był też taki typowy festyn z Bajmem jako gwiazdą wieczoru. My nie doczekaliśmy do koncertu, ponieważ mieliśmy przed sobą dość długą drogę powrotną. Bardzo pozytywnie będę wspominała ten zlot, więc jeśli będę miała możliwość przyjechać za rok - na pewno to zrobię. Poniżej zdjęcia ze zlotu :)


Obecnie czekamy na Ogólnopolski Zlot Fiata 126p i oczywiście jak najszybciej będę się starała by skrzynia biegów była naprawiona. Deadlinie to 12 sierpnia.

poniedziałek, 16 maja 2016

Pierwszy zlot i przegląd za nami

Dawno nie pisałam a wiele się działo :) Maluch miał z nami wiele przygód
Ale zacznijmy od początku
Na majówkę wybraliśmy się do Trójmiasta. Wyjechaliśmy dopiero 1 maja, bo braliśmy razem z Arturem udział w biegu unijnym w Przeźmierowie. Przed wyjazdem natomiast podbiliśmy przegląd. Oczywiście u Koprasa we Fiałkowie. Trochę się bałam, że nie przejdziemy tego przeglądu bo np hamulec ręczny za bardzo nie działa. Oczywiście gospodarz przywitał nas bardzo ciepło :) Dopytywał jak się sprawuje nasz "wibrator" czyli maluch, sam pokazał nam kilka swoich egzemplarzy. Dużo z nich stoi na powietrzu, ale te najlepsze są schowane. U Zbyszka było bardzo sympatycznie, żegnając się z nami dał nam swoje wizytówki i powiedział mi że jeżeli będę czegokolwiek potrzebowała to mogę dzwonić na jego numer. W tej stacji kontroli pojazdów jest tak sympatycznie, że aż chce się wracać. Pracownicy "mają czas" ;), wszystko załatwiane jest na spokojnie, ale za to właściciel w oczekiwaniu rozbawi kilkoma dowcipami a wokoło biegają pieski, a jeden z nich wabi się Komar.

W tle Mikrus :)




A powyżej wspomnienia z majówki w Trójmieście. Spaliśmy w hostelu w Sopocie- Sisters Lodge. Gorąco polecam :). Było wszystko czego potrzebowaliśmy. Po przyjeździe zrobiliśmy sobie wieczorny spacer po molo i w drugi dzień kiedy maluch odpoczywał zwiedziliśmy Gdańsk. Uwielbiam to miasto, jest bardzo urokliwe. W drodze Lucjan nie sprawiał żadnych problemów. Jedyny minus to ogrzewanie. Cały czas z okolicy skrzyni biegów leciało gorące powietrze. Kierowca musiał siedzieć w krótkim rękawku i skaj (tak zwana ekologiczna skóra ;))przyklejał się do tyłka :P . Oczywiście podczas wyjazdu na obiad była zawsze rybka :) W ostatnim dniu zwiedziliśmy akwarium gdyńskie i oglądaliśmy Dar Pomorza i Błyskawicę. Udało się zrobić maluchowi pamiątkowe zdjęcie

To nie koniec wspomnień. 5 maja Lucjan brał udział w spocie Poznańskie Klasyki Nocą. Myślę, że prezentował się całkiem nieźle. Natomiast w ostatni weekend pojechaliśmy na nasz pierwszy zlot- do Obornik. Była bardzo fajna atmosfera. Nie braliśmy co prawda udziału w konkurencjach sprawnościowych, ale przejechaliśmy się ulicami miasta i miło spędziliśmy czas. Brakowało mi tylko jakiejś imprezy wieczorem w sobotę, bo byśmy się wtedy lepiej zintegrowali z innymi właścicielami maluchów. Gdyby była, nie wrócilibyśmy do domu i zostalibyśmy na noc. To był nasz pierwszy ale nie ostatni zlot :)
Poznańskie Klasyki Nocą

Zlot w Obornikach



poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Dwa rajdy-dwie przygody

Maluch obecnie u mechanika więc najpierw piosenka. Dzisiaj pierwszy raz widziałam ten czarujący teledysk ;)


Właśnie szykujemy auto, ponieważ sezon rajdów i zlotów powoli się rozpoczyna. Ja pierwszy raz na rajdzie byłam 3 kwietnia. Odbywał się w Dopiewie i nazywał się Motobabki. Zorganizowany z okazji Dnia Kobiet więc były same baby ;). Miałam pojechać moim maluszkiem razem z koleżankami ale wszystkie się wykruszyły. Ostatecznie udało mi się przekonać siostrę Artura by pojechała ze mną i była moim pilotem. Obie pierwszy raz brałyśmy udział w czymś takim. Ale było naprawdę super. Organizatorem był  Zbigniew Kopras i stowarzyszenie Mikrus. Musiałyśmy jechać według wskazówek i zapisywać na karcie różne rzeczy np: jeżeli wjechałyśmy do miejscowości, musiałyśmy w wolną kratkę wpisać pierwsze dwie litery tej wioski. Dostałyśmy też kilka zdjęć i musiałyśmy być uważne, by znaleźć dane obiekty podczas jazdy. Na trasie miałyśmy też kilka zadań. Ja musiałam zrobić kółko na placu tirem :D, było też kilka zadań w których przydawały się umiejętności kierowcy. Świetnie się bawiłyśmy. Okazało się, że sporo kobietek poprzebierało się w różne stroje. My o tym nie wiedziałyśmy, ale za to miałyśmy nietypowe auto. Był to jedyny klasyk :). Na rajdzie była bardzo miła atmosfera. Jedyny minus, że zbyt szybko były ekipy wypuszczane i czasami spotykałyśmy się na trasie. Pogoda nam dopisała, więc rajd okazał się strzałem w dziesiątkę. Był to naprawdę udany dzień :)
Na Motobabkach ja popisywałam się moimi umiejętnościami kierowania, więc w ostatni weekend przyszedł czas na Artura. W sobotę- 16 kwietnia wzięliśmy udział w Rajdzie Pojazdów Zabytkowych organizowanym przez Automobilklub Wielkopolski. Dzień wcześniej Artur wypucował naszego maluszka, by prezentował się pięknie. Ja natomiast stworzyłam nam stroje. Doczytałam, że mile widziane są przebrania z poprzednich epok, więc wpadłam na pomysł, że przebierzemy się za hipisów. Kupiłam długą suknię, kurtkę jeansową, a Arturowi m.in przerobiłam spodnie na dzwony. Do Suchego Lasu- bo tam odbywał się rajd, przyjechało dużo klasyków. Bardzo zadbane i śliczne auta. Uświadomiłam sobie, że stare samochody mają duszę. Każdy wygląda inaczej i wyjątkowo, nie to co teraz. Na rajdzie wystartowaliśmy w ostatniej dziesiątce, ponieważ nasz maluszek był całkiem młody w porównaniu do innych. Fajnie spędziliśmy czas. Co prawda pogoda w połowie trochę się popsuła, ale nastroje nadal mieliśmy pozytywne. Musieliśmy poruszać się według wskazówek, znajdywać specjalne tablice na trasie i wyszukać miejsca, które dostaliśmy na zdjęciach. Nie było tak łatwo. Czasem się gubiliśmy, bo chyba jestem słabym pilotem :P. Ale często inni uczestnicy popełniali te same błędy. Na trasie były zadania związane ze starymi samochodami, np mieliśmy wpisać kraj pochodzenia różnych aut. Artur mógł się popisać też swoimi umiejętnościami kierowcy. Nie podobało mi się tylko to, że długo czekaliśmy na punktach z zadaniami bo wiele ekip przyjeżdżało naraz. Nie zajęliśmy żadnego miejsca, ale chyba byliśmy najbardziej kolorową parą. Mimo, że mało osób było przebranych, uważam to za dobry pomysł. Było zabawnie i trochę inaczej :) Razem z maluchem wyglądaliśmy obłędnie.
Zdjęcie z garbusem. Myślę, że to mogłoby być moje kolejne autko
Fiat 500-poprzednik malucha. W rajdzie brał udział jeden, ale na koniec pojawił się jego kolega
 Takie cudeńka też były- Warszawa ze zwycięskiej ekipy. Przyjechali aż z Wrocławia
Ostatnie weekendy spędziłam naprawdę fajnie. Myślę, że częściej będę uczestniczyć w takich imprezach. Teraz szykujemy się na zlot fiata 126p w Obornikach na 14 maja. Do zobaczenia!

piątek, 1 kwietnia 2016

Stare dęby i stary maluch

Wiosna - cieplejszy wieje wiatr,
Wiosna - znów nam ubyło lat,
Wiosna, wiosna w koło, rozkwitły bzy

W Poznaniu coraz ładniejsza pogoda, więc postanowiłam ją wykorzystać na krótką przejażdżkę. W poniedziałek wielkanocny pojechaliśmy do Rogalina. Trochę pospacerowaliśmy i maluch się przewietrzył. Na szczęście jest już po naprawie u mechanika i bardzo fajnie chodzi. Wiem, że został zamontowany filtr paliwa. Poza tym dokonano jeszcze kilku małych napraw. Ale na tym nie koniec. Będzie trzeba się nim jeszcze trochę zająć.

 Chyba największy z dębów w Rogalinie, jest to największe w Europie skupisko pomnikowych dębów. Bardzo przyjemne miejsce
Maluch na tle pałacu Raczyńskich w Rogalinie
Kierowca bombowca- uśmiech w tym aucie nie znika z twarzy. Ostatnio udało mi się też wywołać taki uśmiech na twarzy pewnego jubilata. Jakiś czas temu zadzwoniła do mnie znajoma- z harcerstwa. Dowiedziała się pocztą pantoflową, że mam maluszka. Poprosiła mnie o to, by jej mąż z okazji urodzin mógł się przejechać fiatem 126p. Zawsze miał na to ochotę. Postanowiliśmy więc przyjechać z Arturem do nich i zrobiliśmy małą niespodziankę. Myślę, że jubilatowi się podobało :). Chociaż niestety w tym dniu maluch nie był w zbyt dobrej formie i czasami gasł na wolnych obrotach. Ale myślę, że odczucia zawsze są niezapomniane za kierownicą malucha.

W najbliższą niedzielę jadę na rajd samochodowy dla kobiet do Dopiewa- motobabki. Liczę na miłe wspomnienia i na pewno opiszę moje wrażenia :). A tymczasem radzę korzystać z pięknej pogody, "wypucować" auta i jechać " w siną dal"

środa, 16 marca 2016

Nowy, stary maluch

W końcu idzie wiosna :) W związku z tym maluch przeszedł małą przemianę. Wymieniliśmy mu opony i daliśmy do odnowienia felgi. Zostały wypiaskowane i pomalowane. Teraz autko prezentuje się super :)

 A poniżej zdjęcie zrobione dzisiaj. W Poznaniu naprawdę ładnie słońce świeciło i autko się wygrzewało. Pierwszy raz poczułam jak skaj się nagrzewa. Kurcze, było tak ciepło że siedziałam w krótkim rękawku. W końcu też otworzyłam podczas jazdy te małe trójkątne okienka. Genialny wynalazek! Idealny dopływ powietrza- nie za duży, nie za mały :)

Niestety fiat 126p robi psikusy. Niby wszystko było już ok i super się jeździło a nagle coś zaczęło się psuć.  Maluch w momencie jak przechodził na wolne obroty zaczynał gasnąć. Najczęściej jak hamowałam. Zdarzyło się nawet tak, że auto jeszcze jechało, a już silnik padł. Dostałam podpowiedź od kolegi, który ma maluszka, że należy oczyścić jakąś część, najlepiej przedmuchać powietrzem. Niestety to nic nie dało. Na szczęście tata Artura zaczął majstrować przy silniku i było już ok. Okazało się, że musiał wyregulować wolne obroty.
Przy okazji oględzin autka okazało się, że maluch nie ma filtru paliwa. Będzie trzeba go koniecznie założyć. Do tego mechanik zalecił jeszcze kilka drobnych napraw

Lucjan jest naprawdę ładnym samochodem, ale brakuje mu pewnego gadżetu. Aby uzupełnić jego wygląd udaliśmy się z Arturem na starą rzeźnię, czyli taki poznański targ staroci i bibelotów. Chcieliśmy kupić pieska z kiwającą główką. Niestety żadnego nie znaleźliśmy. Muszę chyba poszukać w internecie. Z niedzielnego wypadu na rzeźnie przywieźliśmy dwie książki dotyczące fiata 126p. Mam nadzieję, że będą przydatne w trudnych sytuacjach. Bo w końcu maluch to takie auto, które Kowalski powinien umieć naprawić sam. Jest podobno nieskomplikowany ale jak dla mnie to i tak czarna magia.
Czasami jeżdżąc moim maluszkiem czuję się jakbym przeniosła się do czasów PRL. Jak słynny Karwowski z czterdziestolatka dojeżdżam co jakiś czas autem do pracy. Ludzie są naprawdę uprzejmi na drodze, chociaż nie zawsze. Czasem jak auto mi zgaśnie denerwują się i robią jakieś dziwne manewry żeby mnie wyprzedzić. Znowu powtarza się problem z utrzymaniem auta na wolnych obrotach i po prostu gaśnie. Myślę, że jakaś porządna naprawa będzie konieczna. Ale wracając do kwestii uprzejmości raczej nie mam problemu z włączeniem się do ruchu, wszyscy mnie wpuszczają :) i czasami machamy do siebie z innymi kierowcami. Myślę, że ludzie są zdziwieni obecnością malucha a jak już zobaczą dziewczynę za kierownicą to już podwójnie. Fiat 126p to naprawdę urocze autko, chociaż robi psikusy. Mam nadzieję, że uda mi się doprowadzić go do lata do idealnego stanu i będzie wyglądał jak nowy. Musimy być gotowi do ogólnopolskiego zlotu i zaprezentować się jak najlepiej.


środa, 24 lutego 2016

Maluchowe szaleństwa :)


Piękne zdjęcie :) Takie prawdziwe maluchowe "zagłębie" odkryłam niedaleko Poznania. Ale nim opowiem jak tam dotarłam muszę się podzielić kilkoma swoimi przygodami ;)

W pewien całkiem ładny dzień wracałam z pracy autem. Jechałam do domu i o dziwo szybko znalazłam miejsce parkingowe. Co nie jest łatwe, gdy mieszka się w centrum miasta, na ulicy, na której nie obowiązuje strefa. Miejsce niestety wymagało ode mnie zaparkowania tyłem. Nie jestem wprawnym kierowcą, więc nie wychodzi mi to dobrze. Chciałam zaparkować jak najbliżej płotu, aby ograniczyć do minimum ilość zajmowanego przeze mnie miejsca. Niestety "przedobrzyłam". Zamiast znaleźć się w odpowiednim miejscu zahaczyłam zderzakiem o płot. Po tym, nie mogłam się ruszyć ani w przód ani w tył. Utknęłam w miejscu. Wyszłam z auta i nawet jak Pudzian próbowałam przesunąć własnymi siłami malucha. Ani drgnął, co sprawiło, że ogromnie się zestresowałam. Zostawiłam go i szybko pobiegłam do domu wykonać telefon do Artura. Musiałam skorzystać z domowego, ponieważ mój zostawiłam u Artura. Mam auto z  PRLu i byłam zmuszona użyć stacjonarnego, jak za dawnych czasów. Dobrze, że mam jeszcze taki telefon w domu, bo większość osób rezygnuje już z niego. Tylko moja mama czasami z niego korzysta i chciała mieć. Jeżeli bym nie miała, musiałabym chyba skorzystać z budki telefonicznej :P Prawdopodobnie wyglądałoby to jak w scenie z filmu " Nic śmiesznego" . Nawet u mnie padał deszcz tak jak tam ;) (Przypomnę, że główny bohater też jeździł maluchem :))


Moje zdenerwowanie osiągnęło apogeum, gdy Artur miał telefon poza zasięgiem i nie mogłam się do niego dodzwonić. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam też płakać. Trochę to głupie, ale miałam wrażenie że nie uwolnię tego auta. Poza tym często tak reaguje w takich sytuacjach. Na szczęście maluch stał w takim miejscu, że nie blokował ruchu. Chociaż ja miałam wrażenie, że stoi w bardzo nieodpowiednim miejscu. Po jakimś czasie udało mi się skontaktować z Arturem i przyjechał prosto z pracy do mnie. Wspólnymi siłami przesunęliśmy Lucjana. Uff...mogłam odetchnąć. I dobrze, że mam takiego faceta, co zawsze pomoże :)

Maluch obecnie stoi na cegłach. Odkręciliśmy stare koła i po zdjęciu opon, stare felgi zawieźliśmy do piaskowania. Po tym będą malowane. Nowe opony i dętki stoją na razie u Artura w pokoju, czekają na odrestaurowanie felg i stanowią nowoczesną dekorację- trochę taki stolik ;). Do tego ładnie pachną- bo lubię zapach gumy. Tak samo jak benzyny, której woń z uwielbieniem wciągam zawsze jak wsiadam do malucha :P. Chyba każdy musi mieć jakieś "zboczenia" .
Po tym wszystkim maluch będzie prezentował się pięknie. 

W międzyczasie jak byliśmy oddawać felgi, wstąpiliśmy do Stacji Kontroli Pojazdów w Dopiewie. Zbigniew Kopras ma tam skansen pojazdów zabytkowych. Do tego posiada sporą kolekcję maluchów, których zdjęcie zamieściłam na początku posta. Przez szyby zauważyliśmy ślicznego malucha, mikrusa i kilka pięknych Borewiczów-polonezów. Nie wchodziliśmy do środka, ponieważ mam w planach odwiedzić pana Zbigniewa wiosną lub latem. Może uda mi się go namówić na jakąś krótką przejażdżkę jakimś klasykiem ;). Zachęcam bardzo do zobaczenia kolekcji. Ja na pewno kiedyś też przyjadę tam z moimi dziećmi, gdy już przyjdą na świat i będą już w odpowiednim wieku, bym mogła pochwalić się polską motoryzacją

maluch za szybą :). Pięknie wyglądał, więc musiałam mu zrobić zdjęcie

Na koniec chciałam udowodnić, że nie tylko ja i kilku pasjonatów uważają, że małe polskie fiaty mają swój urok. Chodząc po king crossie zauważyłam piękny egzemplarz, który reklamował sklep z odzieżą. Super sprawa! W końcu ktoś docenił też walory reklamowe malucha, bo jak do tej pory tylko widuje malce z kontenerem na dachu reklamujące wywóz gruzu. Chyba była to parę lat temu całkiem tania inwestycja, lepsza niż opłacanie bilbordu reklamowego. Tak mi się wydaje.

Posiadając malucha czuję się człowiekiem totalnie pozytywnie zakręconym. Przeżywam cały czas takie "maluchowe szaleństwa" i cieszę się tymi chwilami :)

poniedziałek, 1 lutego 2016

Milicjant wieczorową porą ;)

W Poznaniu zima już uciekła gdzieś daleko. Nie wiadomo czy wróci, ale obecnie jest bardziej deszczowo niż mroźnie.
Pomimo to zdążyłam z moim maluchem zasmakować jeszcze ostatnich uroków zimy. W pewną sobotę postanowiłam pojechać do pracy samochodem. Pomyślałam, że dojadę bardzo szybko, ponieważ ulice są w weekendy całkiem puste. Było trochę zimno w ten dzień. Wyjeżdżając spod domu na pierwszej krzyżówce miałam dość niebezpieczną sytuację. Zbyt ostro wzięłam zakręt i wpadłam w poślizg. Zrobiłam kółko na tym skrzyżowaniu. Ostatecznie zatrzymałam się trochę na przejściu dla pieszych. I tam czekałam aż zmienią się światła. O dziwo nie czułam dużego strachu. Zastanawiam się, co pomyśleli ludzie czekający grzecznie na swoją zmianę świateł. Kurcze...to musiało dość niebezpiecznie wyglądać.
Po tym jak stopił się już cały śnieg postanowiłam od razu umyć moje autko. Najbardziej mi zależało, żeby obmyć porządnie nadkola i usunąć sól z auta.


Na myjni samoobsługowej się nie skończyło. Po kilku dniach ręcznie umyliśmy z Arturem całe auto, odkurzyliśmy i wyczyściliśmy całe wnętrze. Lucjan- bo takie oficjalnie dostał imię- błyszczy :) Ja za to przejęłam od niego trochę brudu ;)

Maluch bardzo mi pomaga ostatnio w codziennym życiu. Dzięki niemu mogę jeździć na zajęcia sportowe, które prowadzę w ramach pracy- biegi i nordic walking. Niestety podczas ostatnich mrozów znowu zdarzyła mi się sytuacja z zamarzniętym zamkiem. Pod ręką miałam tylko zapalniczkę, więc nie mogłam przetestować innych sposobów. Szybko jednak poradziłam sobie. Miałam też taką sytuację, że nie mogłam przekręcić kluczyka w stacyjce. Okazało się, że zablokowała się kierownica. Na szczęście trochę nią poruszałam i wszystko było ok. Zdziwiło mnie to, więc musiałam wykonać tzw " telefon do przyjaciela".



pewnie nie widać wyraźnie, ale na naklejce jest napis:"Stworzony do realizacji ambitnych zadań". Mam też z tyłu starą apteczkę- taki mój relikt przeszłości











Po zajęciach biegowych










Dojechały do mnie nadkola do malucha. Czekają jeszcze na założenie. Mimo, że jestem ogromnym laikiem w sprawach motoryzacyjnych to chciałabym je założyć sama :) W najbliższym czasie zamawiam też nowe opony.
Na koniec ostatnie zdjęcie Lucjana. Jak zapewne wiecie, maluchy niebieskim kolorze są popularnie nazywane ZOMO. Były używane przez milicjantów, ale jakoś trudno to sobie wyobrazić. Tak pięknie dziś wyglądał mój milicjant wieczorową porą, że postanowiłam to uwiecznić na zdjęciu. Na żywo wygląda lepiej :)


środa, 20 stycznia 2016

Niebanalne życie z maluchem

Fiat 126p jest niezwykłym autem, o czym dowiaduje się na każdym kroku.
Niedawno byliśmy z maluszkiem na Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Co roku te małe polskie fiaty przyjeżdżają pod poznański Zamek zaprezentować się. Z tego co wiem, w innych miastach też jest taki zwyczaj. Bardzo fajna akcja, ludzie z zaciekawieniem i uśmiechem oglądali samochody. Nawet usłyszałam gdzieś jak mama mówiła do synka: " Fajne były te maluszki co widziałeś, nie?". Niestety mogliśmy pozostać przy Zamku tylko do godziny 13. Poznałam bardzo sympatycznych ludzi- innych właścicieli maluchów




Wiele słyszałam opinii, że maluch jest awaryjny. Jak na razie mój jest bardzo grzeczny i nie sprawia problemów. Chociaż zrobił mi ostatnio mały psikus. Wychodząc z domu, by pojechać do pracy zorientowałam się, że spadł śnieg. Byłam dość niezadowolona, bo prognoza obiecywała, że opadów nie będzie. No więc posłusznie odśnieżyłam auto. Nie całe, ponieważ miałam skończyć jak będzie się rozgrzewał silnik. Wyjęłam z kieszeni kluczyk i chciałam otworzyć malucha. Jak się okazało nie chciał do końca wejść do zamka. A jak już wszedł to wcale nie można nim było kręcić. Kurcze...kucnęłam i zaczęłam chuchać na zamek. Tak jakbym była jakimś smokiem i zionęła ogniem :P. To był chyba głupi pomysł. Poszłam więc otwierać drzwi z drugiej strony, bo tam zamek łatwiej chodzi. Znowu taka sama sytuacja... Pobiegłam więc do domu do Artura. Zaczęłam z żalem mówić, że nie mogę otworzyć malucha a muszę już jechać. " Będziesz musiał mnie zawieźć swoim autem"- tak powiedziałam, a on zaspany skrzywił się. Jednak miał jakiś pomysł- dał mi zapalniczkę i kazał rozgrzać kluczyk po czym od razu włożyć do zamka. Tak też zrobiłam i po 3 próbie udało się. Zaznaczę, że otwierałam od strony pasażera, gdzie zamek sprawniej chodzi. Radość była duża. Miałam zamiar być dużo szybciej w pracy, ale byłam tak jak zazwyczaj. Dojechałam już bez problemów. Oczywiście nie jeżdżę codziennie maluchem do pracy, miałam jechać bo zapowiadali pogodę bez śniegu, poza tym byłam w domu u Artura, do którego wygodnie mi się jedzie autem.

Fiat 126p jest autem z tylnym napędem, co często jest wykorzystywane by poszaleć sobie w czasie mrozów ;). Ja niestety "drifterem" nie jestem. Ale miałam "przyjemność" wpaść w mały poślizg podczas jazdy. Wyjeżdżając pewnego dnia z domu, wyjęłam rower. Chciałam pojechać tym jednośladem, ale zorientowałam się, że jest strasznie ślisko. Stwierdziłam, że bezpieczniej będzie samochodem. Wyjeżdżając z domu wpadłam w poślizg. Jak się okazało świetnie go skontrowałam. Kurcze...nie wiedziałam że to potrafię. Okazało się, że całkiem łatwo jest opanować auto z tylnym napędem podczas poślizgu, poza tym maluch ma dość małą moc. W dalszej drodze hamując prawie bym stuknęła auto przede mną. Na szczęście nie jechałam szybko. Zatrzymałam się chyba centymetr od samochodu przede mną. Kisiel w gaciach i serce skoczyło mi do gardła. Ale później już emocje opadły. Dalsza droga przebiegła bez problemów.

Maluszek- Lucjan- bo tak go nazwałam, czeka teraz na nadkola. W najbliższym czasie trzeba też wymienić koła i odnowić felgi. Oczywiście na wiosnę chciałabym by był najpiękniejszy, więc trzeba usunąć dwa małe ogniska rdzy i ukryć otarcia. Mam nadzieje, że starczy mi funduszy :)

Ostatnio zaczęłam czytać książkę " Maluch. biografia". Za mną dopiero kilka stron. Po przeczytaniu opowiem o wrażeniach. Dostałam ją od Artura tak jak i mały model kabrioletu- Bosmala, naklejki na szybę i czekam na brelok do kluczyków- który jeszcze nie przesłali z racji braków w magazynie :(. Jestem rozpieszczana ;)

Kupiliśmy też w zeszłym tygodniu grę planszową " Pan tu nie stał. Demoludy". W tej grze wybiera się auto z czasów PRL- np malucha i jedzie do innych krajów, aby zdobyć deficytowe towary. Bardzo fajna- szczerze polecam.

Myślę, że tytuł tego posta całkowicie odzwierciedla moje przygody, których będę miała jeszcze dużo z tym kultowym autem

czwartek, 7 stycznia 2016

hu! hu! ha! Zima zła

Minęło trochę czasu od mojego ostatniego wpisu i trochę wydarzyło się w życiu moim i maluszka. Jest już zarejestrowany na poznańskich tablicach i odebrałam dowód. W związku z tym musiałam zapłacić OC, które na szczęście wyszło całkiem niedrogie. Podczas pobytu w ubezpieczalni pan pracujący  tam powiedział, że chętnie by kupił ode mnie moje autko :).

Niedawno były też święta, więc pojechałam do mojego taty do Warszawy. Wybrałam kolej, ponieważ jechałam sama i nie czułabym się pewna w takiej podróży. Postanowiłam pochwalić się tacie moim samochodem. Pamiętając reakcje mojej mamy nie byłam pewna czy zareaguje pozytywnie na wieść o maluszku. Ale w końcu wydusiłam to z siebie i okazało się, że podoba mu się mój mały fiat. Cieszył się razem ze mną i podziwiał zdjęcia. Myślę, że jest dumny, że uzbierałam sobie na pierwsze autko. Powiedział mi, ze muszę dbać o nie. Sam miał kilka maluchów i pierwszego kupił w roku, w którym mój został wyprodukowany. Na wiosnę pojadę do niego już moim samochodem.

Jest też jedna osoba, która podczas wigilii dowiedziała się, że kupiłam autko- moja babcia. Po wspólnym świętowaniu odwiozłam ją do domu i bardzo podobała jej się jazda ze mną. Ja trochę się stresowałam, bo do tej pory tylko woziłam nim mojego Artura. Ale babcia bardzo pozytywnie zareagowała, była zadowolona z mojego zakupu.

Niestety nadeszła też zima. Śnieg spadł na drogi, co niespecjalnie mnie cieszy. Po pierwsze- nie mogę jeździć rowerem. Po drugie- martwię się o mojego maluszka. Ale jak się okazuje jest dzielny. Podczas mrozu zapalił mi za drugim razem. Poza tym mieliśmy niezłą przygodę na stacji benzynowej. Podjechałam na nią razem z Arturem. Miał mnie nauczyć tankować auto, bo do tej pory zrobił za mnie to pracownik stacji. Nie mam problemu z samym tankowaniem, ale nie umiem odkręcać zakrętki :P. I jak się okazało na stacji nie tylko ja nie potrafiłam tego zrobić. Próbował Artur i także pracownik stacji. Jak się okazało zamarzł jakiś mechanizm, który blokuje nakrętkę. Musieliśmy ogrzać go ciepłym powietrzem i wtedy w końcu wszystko "ruszyło". Maluch stał więc na noc w garażu u rodziców Artura, a nakrętka grzała się na kaloryferze. Myślę, że było mu bardzo miło, bo nie musiał marznąć. Poza tym maluszek dzielnie znosi zimę. Trochę się o niego boje, że sól go zniszczy ale staram się ograniczać jazdę. Poza tym mam nadzieje, że zima minie szybko. Jakoś nie potrzebuje jej do szczęścia.