niedziela, 28 sierpnia 2016

Pierwszy ogólnopolski i tonący pływak

12 sierpnia wyjechaliśmy na ogólnopolski zlot fiata 126p. Przedstawię moją relację i wrażenia z tego spotkania :)
Przed wyjazdem miałam zamiar doprowadzić do ładu skrzynię biegów w maluchu. Niestety zabrakło na to czasu. W czwartek przed zlotem pojechaliśmy do mechanika zrobić kontrolę czy warto żebyśmy wyjeżdżali w taką podróż. Trochę się bałam, że możemy mieć awarię na trasie i chciałam to wykluczyć. Mechanik stwierdził, że maluch nie jest w złym stanie i raczej powinniśmy bez większych problemów przejechać tam i  z powrotem. Wyregulował nam zapłon i trochę obejrzał malca.
W piątek po południu, po wyczyszczeniu dokładnie auta, wyjechaliśmy. Chcieliśmy o 20 być w Warszawie, żeby zdążyć się zarejestrować. Wyjątkowo z racji pośpiechu wybraliśmy drogę autostradą. Nie kosztuje to mało, ale obiecaliśmy sobie, że w drodze powrotnej wybierzemy trasę bez opłat. Bez żadnego problemu dojechaliśmy na miejsce zlotu. Spóźniliśmy się jakieś pół godziny ale na szczęście w drodze wyjątku pozwolono nam zarejestrować się i odebrać pakiet. Zestaw całkiem fajny, była koszulka, kubek, program zlotu, mapa centrum i jakieś małe przewodniki po Warszawie. Żałuję, że obejmował tylko jedną koszulkę, więc za 25zł dokupiliśmy drugą. Miejscem zlotu był camping Majawa - o dziwo usytuowany całkiem blisko centrum. Okazało się, że jeżeli nie śpimy tam, nie można wjeżdżać samochodem - było to płatne. My nocleg mieliśmy u mojego taty w Wołominie, czyli jakieś 20 km od Warszawy. Zdecydowaliśmy się spać u niego, ponieważ korzystanie s campingu całkowicie się nie opłacało a ja dodatkowo chciałam wykorzystać trochę czasu by spędzić go z tatą. Camping za jedną dobę kosztowałby dla nas obojga 100zł. To strasznie dużo i myślę, że to duży minus tego zlotu. Podobno dlatego była mniejsza ekipa niż na zeszłorocznym - w Krakowie. Oczywiście to 100zł dotyczyło noclegu w namiocie, w tym 25zł byśmy płacili za możliwość zaparkowania auta na terenie campingu. Wydaję mi się, że bardziej opłacało się spać w domkach.




Gdy przyjechaliśmy na zlot mieliśmy możliwość uczestniczenia w rajdzie nocnym po Warszawie. Nie skorzystaliśmy z tego, ponieważ nie chcieliśmy za późno dojeżdżać do Wołomina i trochę obawialiśmy się że nie starczy zestawów startowych. Wydaje mi się, że z tym jednak nie było problemu i każdy kto chciał jechać wziął udział w rajdzie. My natomiast pojechaliśmy się wyspać z zamiarem wzięcia udziału w sobotnim rajdzie po centrum Warszawy. Rano przyjechaliśmy ponownie na miejsce zlotu. Dostaliśmy itiner według, którego mieliśmy się poruszać. Jest to taki schematyczny opis trasy. Są narysowane najczęściej skrzyżowania i różne znaki według których trzeba jechać. Na każdym rajdzie, w którym uczestniczyłam korzystałam z itinera. Ja byłam tym razem kierowcą, ponieważ obawiałam się, że będę kiepskim pilotem. Okazało się, że trasa przebiegała po ścisłym centrum Warszawy. Podobało mi się to, ponieważ z okien malucha mogliśmy zobaczyć różne charakterystyczne miejsca. Artur nie bardzo był zachwycony bo i tak bardziej musiał się skupiać na itinerze, żebyśmy się nie pogubili. Trasa nie była łatwa. Kilka razy się pogubiliśmy. Ostatecznie w jednym momencie nie mogliśmy już rozszyfrować, jak dalej jechać. Pojechaliśmy za innym maluchem i okazało się, że skróciliśmy sobie sporo trasę. Nastąpił kryzys i pogubiliśmy się całkowicie. Niby miała być to zabawa, a my nakrzyczeliśmy nawet na siebie :(. Maluch za to zaczął się dziwnie zachowywać, silnik pracował bardzo nierówno. Baliśmy się, że będziemy mieli jakąś poważną awarię. Zdecydowaliśmy się, że rezygnujemy z rajdu i jedziemy na miejsce docelowe - czyli plac defilad pod Pałacem Kultury. Niestety jednak dojazd tam nie jest łatwy. Gdy zobaczyliśmy grupę maluchów pojechałam za nimi. Ale w którymś momencie na skrzyżowaniu spanikowałam i pojechałam w złą stronę. Po tym już sami na własną rękę staraliśmy się dotrzeć pod Pałac Kultury, wybaczyliśmy sobie nasze nerwowe zachowanie i pojechaliśmy. Tylko z jednej strony wpuszczali auta i udało nam się wjechać na parking. W oczekiwaniu na wjazd spotkałam czytelnika mojego bloga, którego pozdrawiam :). Po zaparkowaniu poszliśmy coś zjeść i chcieliśmy zwiedzić Muzeum Techniki. Okazało się niestety, że czynne jest tylko do 18. Zdecydowaliśmy się wjechać na punkt widokowy w Pałacu Kultury, żeby zobaczyć panoramę miasta i maluchy z góry. Cieszę się, że zdecydowaliśmy się na to, ponieważ był to widok warty zobaczenia. Podobało mi się i polecam każdemu kto będzie w Warszawie. Trochę to kosztuje, ale warto. Poniżej zamieszczam widok "z lotu ptaka" i kilka zdjęć maluchów, które przykuły moją uwagę.






W trakcie zlotu spod Pałacu kultury były organizowane wycieczki po Warszawie. Myślę, że to bardzo dobra inicjatywa i cieszę się, że organizatorzy o tym pomyśleli. My nie wzięliśmy udziału bo zdecydowaliśmy się zobaczyć Warszawę z góry; ale dobrze, że była taka możliwość. Pod Pałacem Kultury były też konkursy. Wzięłam w jednym udział i dostałam pytanie jak nazywała się wersja malucha, która była eksportowana do Australii(Nikki). Nie wiedziałam tego, ale podpowiedział mi ktoś z "tłumu"(tak naprawdę była tam tylko grupka ludzi). Dostałam zlotowy kubek, co bardzo mnie ucieszyło, ponieważ lubię takie gadżety i teraz każdy ma swój. Po konkursach pojechaliśmy na camping. Miała być tam impreza więc postanowiliśmy, że zobaczymy i pobędziemy trochę. Ja stwierdziłam, że się poświęcę i byłam kierowcą. Artur mógł sobie coś wypić. Na campingu była scena, z której puszczana była muzyka. Impreza nie rozkręcała się za bardzo, a ludzie bardziej imprezowali przy swoich domkach. Stwierdziliśmy, że nie ma sensu tam dłużej być i wróciliśmy do siebie. Pewnie jakbyśmy spali za campingu, lepiej byśmy się zintegrowali z innymi. Ale trudno...może kolejnym razem.
W niedzielę głównym punktem programu zlotu były atrakcje na Bemowie. Można było wziąć udział w próbach sprawnościowych na płycie poślizgowej i był taki mini festyn. Ja nie wzięłam udziału w próbach, ponieważ maluch nie jest w zadowalającym stanie technicznym. Ale bardzo przyjemnie oglądało się popisy innych uczestników. Były też atrakcje dla dzieci, różne stoiska. My skorzystaliśmy z symulatora dachowania. Było takie specjalne auto które obracało się wyglądając jakby smażyło się na ruszcie ;). Niesamowite uczucie dachowania, tak właściwie to wisieliśmy na pasach, daje to  do myślenia. Spędziliśmy trochę czasu na Bemowie i postanowiliśmy pojechać do mojego taty, bo w ten dzień robił dla nas grilla. Nie uczestniczyliśmy w oficjalnym zakończeniu zlotu i właściwie skończył się on dla nas w niedzielę po południu. Ale bardzo miło będę wspominała to wydarzenie. Było sporo osób, dobrze zaplanowany czas. Nie nudziliśmy się. Może trochę wieczorna impreza była drętwa, ale kolejnym razem pojedziemy już z zamiarem nocowania na miejscu zlotowym. Duży plus dla organizatorów, choć jak zawsze - niedociągnięcia jakieś były
W poniedziałek wykorzystaliśmy możliwość i obejrzeliśmy w Warszawie obchody Święta Wojska Polskiego. Złapał nas deszcz, więc było trochę nieprzyjemnie, poza tym z powodu tłumu nie zobaczyliśmy za wiele. Może lepiej by oglądało się po prostu na kanapie w telewizji? Jedyną fajną rzeczą było to, że zobaczyliśmy cały pułk ułanów i przechodziliśmy obok nich jak szykowali się do obchodów.
We wtorek skorzystaliśmy z okazji, że jesteśmy blisko Warszawy i pojechaliśmy zobaczyć Muzeum Techniki. Jest tam wystawa "Kowalski na wakacjach". Bardzo mi się tam podobało, mają wiele eksponatów. Jest też wystawa o polonezie i Artur chyba był nią najbardziej zauroczony. Może kolejnym naszym autem będzie właśnie polonez? Kto wie...
Kowalscy na wakacjach w Bułgarii(tylko coś maluch w złym kolorze ;))



 W środę wracaliśmy do domu, do Poznania. Dopiero w ten dzień, ponieważ miałam spotkanie w ambasadzie amerykańskiej. Udało mi się dostać wizę do Stanów Zjednoczonych i wyjadę tam na rok w ramach programu au pair. Jest to opieka nad dziećmi. Piszę o tym, ponieważ na ten czas maluch zostanie albo u mojego taty w Warszawie albo u Artura w pobliżu Poznania. Decyzja jeszcze nie podjęta ale na pewno o tym jeszcze napiszę i dam znać.
Okazało się, że powrót do domu już nie był taki przyjemny. Na autostradzie do Łodzi mieliśmy awarię. Maluch nie reagował na pedał gazu. Nie mogliśmy go w ogóle odpalić nawet po dłuższej przerwie jak silnik był chłodny. Staliśmy na pasie awaryjnym i kombinowaliśmy jak dostarczyć malucha do najbliższego zjazdu. Panowie z obsługi autostrady dali nam kilka numerów do pomocy drogowej. Okazało się, że chcą ogromną sumę, by podwieźć nas do Sochaczewa. Około 300-400zł. To dla mnie było bardzo dużo. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na pomoc jednej firmy. Źle się dogadaliśmy, bo przez telefon zrozumiałam, że do najbliższego zjazdu musimy dać chociaż 50zł kierowcy. Pan miał na myśli 250zł. Musiałam wypłacić pieniądze na stacji benzynowej i dać kierowcy. Chociaż tak naprawdę holował nas do najbliższego zjazdu, co jest zakazane na autostradzie. Miał jeden samochód na lawecie i nas przywiązał jakąś liną. Strasznie dużo pieniędzy na to poszło, totalnie nieadekwatnie. Jechaliśmy może 5 minut. Kierowca jedynie ryzykował, bo mógłby dostać mandat jeżeli jechałaby policja. Na zjeździe z autostrady próbowaliśmy z pomocą innych kierowców odpalić samochód na pych (tak to się pisze?), ale po kilku minutach i tak gasł. Nie było dla nas nadziei więc stanęłam przy wyjeździe z autostrady rozpaczliwie machając. Po jakiś 10 minutach zatrzymał się jeden pan, który jechał samochodem dostawczym. Stwierdził, że zatrzymał się, bo ma takiego samego malucha. Dobrze, że są jeszcze na tej ziemi tacy dobrzy ludzie. Podholował nas do Sochaczewa do warsztatu samochodowego.Wielkie dzięki dla tego pana, który pomógł nam nawet w godzinach swojej pracy. Mechanik z sochaczewskiego warsztatu stwierdził, że złamał się pływak. Zespawał go i zamontował ponownie do malucha. Bardzo nam pomógł i zażyczył sobie tylko 50zł. Ta cała sytuacja pochłonęła około 4 do 5 godzin. Straciliśmy dużo czasu i dojechaliśmy do Poznania bardzo późnym wieczorem. Nauczyło mnie to by już nie jeździć autostradami maluchem bo w razie awarii jest lipa. Poza tym poznałam na własnej skórze, że istnieją jeszcze ludzie co potrafią coś zrobić bezinteresownie jak i tacy co wykorzystują twoją tragiczną sytuację by jeszcze porządnie na tym zarobić.

Od czasu zlotu nie jeździłam maluchem. Jedyny jego wypad to do mechanika. Naprawiamy silnik i skrzynię biegów. Za solidną naprawę zapłacę około 1500zł :O. Dużo ale mam nadzieje, że będzie to inwestycja w przyszłość. Teraz tylko czekam aż maluch będzie gotowy i może we wrześniu wybierzemy się gdzieś. Bo dużo dróg jeszcze czeka na naszego malucha...