środa, 24 lutego 2016

Maluchowe szaleństwa :)


Piękne zdjęcie :) Takie prawdziwe maluchowe "zagłębie" odkryłam niedaleko Poznania. Ale nim opowiem jak tam dotarłam muszę się podzielić kilkoma swoimi przygodami ;)

W pewien całkiem ładny dzień wracałam z pracy autem. Jechałam do domu i o dziwo szybko znalazłam miejsce parkingowe. Co nie jest łatwe, gdy mieszka się w centrum miasta, na ulicy, na której nie obowiązuje strefa. Miejsce niestety wymagało ode mnie zaparkowania tyłem. Nie jestem wprawnym kierowcą, więc nie wychodzi mi to dobrze. Chciałam zaparkować jak najbliżej płotu, aby ograniczyć do minimum ilość zajmowanego przeze mnie miejsca. Niestety "przedobrzyłam". Zamiast znaleźć się w odpowiednim miejscu zahaczyłam zderzakiem o płot. Po tym, nie mogłam się ruszyć ani w przód ani w tył. Utknęłam w miejscu. Wyszłam z auta i nawet jak Pudzian próbowałam przesunąć własnymi siłami malucha. Ani drgnął, co sprawiło, że ogromnie się zestresowałam. Zostawiłam go i szybko pobiegłam do domu wykonać telefon do Artura. Musiałam skorzystać z domowego, ponieważ mój zostawiłam u Artura. Mam auto z  PRLu i byłam zmuszona użyć stacjonarnego, jak za dawnych czasów. Dobrze, że mam jeszcze taki telefon w domu, bo większość osób rezygnuje już z niego. Tylko moja mama czasami z niego korzysta i chciała mieć. Jeżeli bym nie miała, musiałabym chyba skorzystać z budki telefonicznej :P Prawdopodobnie wyglądałoby to jak w scenie z filmu " Nic śmiesznego" . Nawet u mnie padał deszcz tak jak tam ;) (Przypomnę, że główny bohater też jeździł maluchem :))


Moje zdenerwowanie osiągnęło apogeum, gdy Artur miał telefon poza zasięgiem i nie mogłam się do niego dodzwonić. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam też płakać. Trochę to głupie, ale miałam wrażenie że nie uwolnię tego auta. Poza tym często tak reaguje w takich sytuacjach. Na szczęście maluch stał w takim miejscu, że nie blokował ruchu. Chociaż ja miałam wrażenie, że stoi w bardzo nieodpowiednim miejscu. Po jakimś czasie udało mi się skontaktować z Arturem i przyjechał prosto z pracy do mnie. Wspólnymi siłami przesunęliśmy Lucjana. Uff...mogłam odetchnąć. I dobrze, że mam takiego faceta, co zawsze pomoże :)

Maluch obecnie stoi na cegłach. Odkręciliśmy stare koła i po zdjęciu opon, stare felgi zawieźliśmy do piaskowania. Po tym będą malowane. Nowe opony i dętki stoją na razie u Artura w pokoju, czekają na odrestaurowanie felg i stanowią nowoczesną dekorację- trochę taki stolik ;). Do tego ładnie pachną- bo lubię zapach gumy. Tak samo jak benzyny, której woń z uwielbieniem wciągam zawsze jak wsiadam do malucha :P. Chyba każdy musi mieć jakieś "zboczenia" .
Po tym wszystkim maluch będzie prezentował się pięknie. 

W międzyczasie jak byliśmy oddawać felgi, wstąpiliśmy do Stacji Kontroli Pojazdów w Dopiewie. Zbigniew Kopras ma tam skansen pojazdów zabytkowych. Do tego posiada sporą kolekcję maluchów, których zdjęcie zamieściłam na początku posta. Przez szyby zauważyliśmy ślicznego malucha, mikrusa i kilka pięknych Borewiczów-polonezów. Nie wchodziliśmy do środka, ponieważ mam w planach odwiedzić pana Zbigniewa wiosną lub latem. Może uda mi się go namówić na jakąś krótką przejażdżkę jakimś klasykiem ;). Zachęcam bardzo do zobaczenia kolekcji. Ja na pewno kiedyś też przyjadę tam z moimi dziećmi, gdy już przyjdą na świat i będą już w odpowiednim wieku, bym mogła pochwalić się polską motoryzacją

maluch za szybą :). Pięknie wyglądał, więc musiałam mu zrobić zdjęcie

Na koniec chciałam udowodnić, że nie tylko ja i kilku pasjonatów uważają, że małe polskie fiaty mają swój urok. Chodząc po king crossie zauważyłam piękny egzemplarz, który reklamował sklep z odzieżą. Super sprawa! W końcu ktoś docenił też walory reklamowe malucha, bo jak do tej pory tylko widuje malce z kontenerem na dachu reklamujące wywóz gruzu. Chyba była to parę lat temu całkiem tania inwestycja, lepsza niż opłacanie bilbordu reklamowego. Tak mi się wydaje.

Posiadając malucha czuję się człowiekiem totalnie pozytywnie zakręconym. Przeżywam cały czas takie "maluchowe szaleństwa" i cieszę się tymi chwilami :)

poniedziałek, 1 lutego 2016

Milicjant wieczorową porą ;)

W Poznaniu zima już uciekła gdzieś daleko. Nie wiadomo czy wróci, ale obecnie jest bardziej deszczowo niż mroźnie.
Pomimo to zdążyłam z moim maluchem zasmakować jeszcze ostatnich uroków zimy. W pewną sobotę postanowiłam pojechać do pracy samochodem. Pomyślałam, że dojadę bardzo szybko, ponieważ ulice są w weekendy całkiem puste. Było trochę zimno w ten dzień. Wyjeżdżając spod domu na pierwszej krzyżówce miałam dość niebezpieczną sytuację. Zbyt ostro wzięłam zakręt i wpadłam w poślizg. Zrobiłam kółko na tym skrzyżowaniu. Ostatecznie zatrzymałam się trochę na przejściu dla pieszych. I tam czekałam aż zmienią się światła. O dziwo nie czułam dużego strachu. Zastanawiam się, co pomyśleli ludzie czekający grzecznie na swoją zmianę świateł. Kurcze...to musiało dość niebezpiecznie wyglądać.
Po tym jak stopił się już cały śnieg postanowiłam od razu umyć moje autko. Najbardziej mi zależało, żeby obmyć porządnie nadkola i usunąć sól z auta.


Na myjni samoobsługowej się nie skończyło. Po kilku dniach ręcznie umyliśmy z Arturem całe auto, odkurzyliśmy i wyczyściliśmy całe wnętrze. Lucjan- bo takie oficjalnie dostał imię- błyszczy :) Ja za to przejęłam od niego trochę brudu ;)

Maluch bardzo mi pomaga ostatnio w codziennym życiu. Dzięki niemu mogę jeździć na zajęcia sportowe, które prowadzę w ramach pracy- biegi i nordic walking. Niestety podczas ostatnich mrozów znowu zdarzyła mi się sytuacja z zamarzniętym zamkiem. Pod ręką miałam tylko zapalniczkę, więc nie mogłam przetestować innych sposobów. Szybko jednak poradziłam sobie. Miałam też taką sytuację, że nie mogłam przekręcić kluczyka w stacyjce. Okazało się, że zablokowała się kierownica. Na szczęście trochę nią poruszałam i wszystko było ok. Zdziwiło mnie to, więc musiałam wykonać tzw " telefon do przyjaciela".



pewnie nie widać wyraźnie, ale na naklejce jest napis:"Stworzony do realizacji ambitnych zadań". Mam też z tyłu starą apteczkę- taki mój relikt przeszłości











Po zajęciach biegowych










Dojechały do mnie nadkola do malucha. Czekają jeszcze na założenie. Mimo, że jestem ogromnym laikiem w sprawach motoryzacyjnych to chciałabym je założyć sama :) W najbliższym czasie zamawiam też nowe opony.
Na koniec ostatnie zdjęcie Lucjana. Jak zapewne wiecie, maluchy niebieskim kolorze są popularnie nazywane ZOMO. Były używane przez milicjantów, ale jakoś trudno to sobie wyobrazić. Tak pięknie dziś wyglądał mój milicjant wieczorową porą, że postanowiłam to uwiecznić na zdjęciu. Na żywo wygląda lepiej :)